Polskie kino święci triumfy, więc kontynuując temat, przyjrzyjmy się stylowi osoby, o której wspomniałam w poprzednim wpisie, a która jest również dowodem na to, że by świetnie wyglądać, nie trzeba mieć –nastu czy dwudziestu lat. Jej przykład może też nas nauczyć, jak dobrze zaadaptować zgrane – wydawałoby się – elementy podpinane zwykle pod kategorię „styl francuski”, tak, by stały się czyimś osobistym, charakterystycznym stylem.
Do Małgorzaty Szumowskiej mam słabość, nie tylko dlatego, że pochodzi z mojego miasta (więc mamy – co dla tego miasta typowe – iluś tam wspólnych znajomych). Lubię jej typ filmowej wrażliwości – „33 sceny z życia” były do tej pory najmocniejszym akcentem i czekam na premierę „Body/Ciało”, krążącego wokół podobnych zagadnień. Obserwując jej artystyczny rozwój, cenię też konsekwencję, pracę nad sobą, szczerość wypowiedzi, często idących pod prąd konwencjom, co widać wyraźnie w wywiadzie-rzece wydanym kilka lat temu przez Krytykę Polityczną. Podoba mi się, że nie ukrywa swojej metryki (choć trudno uwierzyć, że przekroczyła czterdziestkę), otwarcie przyznaje, iż za najbardziej interesujące uważa kobiety właśnie w wieku 40-50 lat. Podczas kręcenia „Sponsoringu” mieszkała w Paryżu i – jak opowiadała we wspomnianym wywiadzie – przy tej okazji podglądała styl Francuzek, zauważając, że nie próbują odmładzać się na siłę, codzienna pielęgnacja jest dla nich ważniejsza niż tony makijażu, kilka doskonałej jakości rzeczy od ton przypadkowych ubrań w szafie oraz że naturalność nie musi mieć nic wspólnego z zaniedbaniem.
To wszystko ma związek ze stylem. Metodą podobnych eksperymentów, jak podczas prac nad kolejnymi filmami, udało się jej stworzyć bardzo przemyślany, lecz prosty wizerunek, w którym wszystko do siebie pasuje. Jednocześnie patrząc na zdjęcia Szumowskiej ma się wrażenie, że dobór garderoby przychodzi jej niezwykle naturalnie, nie kombinuje godzinami, co by tu ze sobą zestawić. Właśnie ta lekkość, pozorna niedbałość uchodzi za główny wyznacznik tego, co nazywamy stylem francuskim. Ponoć albo się to ma, albo nie, ale jak widać, można też do tego dojrzeć. Podstawowym warunkiem jest właśnie samoświadomość i samoakceptacja.
Sama Szumowska przyznaje, że jej styl ewoluował – najpierw była młodzieńcza ekstrawagancja, potem wpływ kalifornijskiego luzu w wydaniu Małgorzaty Beli, odtwórczyni głównej roli w jednym z pierwszych filmów reżyserki „Ono”, z którą się zaprzyjaźniły na tyle, że nawet ostrzygły się identycznie u tego samego fryzjera. Jedno i drugie w końcu się jej znudziło, choć bez tamtych etapów nie doszłaby zapewne do miejsca, w którym jest teraz.
Obecny wizerunek Szumowskiej, tak samo jak w przypadku Lidii Popiel, jest zgrany również z charakterem i stylem bycia reżyserki. Nietrudno zauważyć, że jest osobą szczerą, konkretną, nie przebierającą w słowach, dynamiczną i bardzo naturalną. To kobieta, która wie, czego chce i po to sięga. Ale żaden z niej typ zimnej bizneswoman. Mimo delikatnej urody nie jest też typem romantycznego elfa, równie trudno wyobrazić ją sobie jako damulkę biegającą na co dzień w eleganckich sukienkach czy kostiumikach. Natomiast szpilki do dżinsów i granatowej marynarki, na zasadzie przełamania, już jak najbardziej. Szumowska wygląda kobieco, ale ma wciąż w sobie coś z dziewczyny. Łobuzerskiej dziewczyny.
Podstawą codziennego uniformu reżyserki są dżinsy – czasem są to rurki, trafiają się dzwony, albo luźne, poszarpane, zgodnie z najnowszym trendem. Do tego podkoszulek z mięsistej bawełny, bluzka bez rękawów z materiału wyglądającego na jedwab albo bawełniana koszula. Na wierzch marynarka lub kardigan. Do dżinsów botki, zwykle na obcasie, albo szpilki. Opcjonalnie – zamiast dżinsów skórzane wąskie spodnie, cygaretki albo luźne, opadające na buty spodnie z materiału. Kaszmirowe albo wełniane swetry lub kardigany-swetrzyska. Koszule proste w kroju, a la męskie. Baletki. Kapelusze. Nie ma tu fajerwerków. Kolory bazowe: granat, szary, biel, czerń, beż. Niekiedy trafia się czerwień albo fuksja, na zasadzie jednego, mocnego akcentu (dobrym przykładem jest marynarka w intensywnym, pomarańczowym kolorze, na premierze „W imię…” w towarzystwie jasnoniebieskich dżinsów, czarnej bluzki i czarnej kopertówki albo intensywnie błękitna sukienka skontrastowana ze swetrem musztardowej barwy).
Reżyserka ewidentnie ma też słabość do różnych wariacji na temat marynarskich pasków, choć najczęściej jest to klasyczne biało-granatowe połączenie. Często gra fakturą, gdy cały strój jest monochromatyczny. Czasem mamy zabawę w prześwitywanie, jak czarny biustonosz założony do białej bluzki na premierze „Body/Ciało”. Skórzaną kurtkę ramoneskę albo spodnie, czyli rockowy luz a la Jim Morrison. Z pozoru są to więc zgrane patenty, jak z podręcznika francuskiego stylu, nie ma tu patentów, o których nie czytałybyśmy, a jednak wyglądają indywidualnie i ożywczo. Widać też, że Szumowska wykorzystuje te same elementy co Lidia Popiel, a jednak w jej interpretacji nabierają odmiennego wyrazu.
Co jeszcze? Świadomy nieład na głowie. Zero makijażu, jeśli się pojawia, to albo mocne oczy, albo usta w kolorze intensywnej czerwieni. Niewiele biżuteryjnych dodatków – raczej wypatrzymy kilka skórzanych bransoletek na ręce niż naszyjnik z pereł.
Taki styl, z założenia sprzyjający szczupłym i wysokim, prezentuje się na Szumowskiej idealnie. Każdej matce dwójki dzieci można życzyć takiej zgrabnej, wysportowanej sylwetki. Ale to nie tylko geny (sama Szumowska przyznaje, że w dzieciństwie była typem obżartucha i jako nastolatka wyglądała zgoła inaczej), tylko systematycznej pracy nad ciałem. Z wywiadów można dowiedzieć się, że reżyserka praktykuje jogę i biega. Ma świadomość zgrabnych nóg, więc je eksponuje, ale najczęściej przy oficjalnych okazjach, jak uroczystość wręczenia filmowych nagród. Nawet jeśli przy okazji łamie ustalone konwencje nie odsłaniania jednocześnie nóg i dekoltu, dzięki jej nonszalancji efekt nie jest wulgarny.
Dodatkowym czynnikiem nadającym stylowi indywidualność jest miksowanie – reżyserka jest stałym gościem lumpeksów, ale obok wyszperanych tam zdobyczy wprawne oko rozpozna zamszowe botki od Isabel Marant albo charakterystyczny żakiet z jednej starszych kolekcji.
A Waszym zdaniem taka interpretacja jest przekonująca? Można się zainspirować?
Tagged: francuski styl, French Style, garderoba minimalistki, jakość, małgorzata szumowska, małgorzata szumowska styl, mniej znaczy więcej, szumowska moda, szumowska styl ubierania, trend francuski
